„Ja po prostu niosę misę!” – Emilian Kamiński

„Ja po prostu niosę misę!” – Emilian Kamiński

W 2015 roku obchodził Pan jubileusz 40-lecia pracy na scenie. Ale nie tylko dał się Pan poznać jako aktor, również jako przedsiębiorca. Czy gdyby dane było Panu raz jeszcze zacząć swoją drogę zawodową, robił by Pan dokładnie to samo?

Dokładnie tak, bo idę co prawda wyboistą, ale własną drogą. Będąc jeszcze w technikum ekonomicznym postanowiłem, że pora zdecydować o swoim dalszym losie. W młodzieńczym życiu nie miałem personalnych autorytetów. Musiałem być niestety autorytetem dla siebie samego, ale jednym z moich nauczycieli były drzewa. Wiem, że dziwnie to brzmi, ale tak było. Od dziecka utożsamiam się z drzewami. Irracjonalnie, ale tak jest. Kiedyś rozmawiałem na ten temat z Panem Holoubkiem, i on się dziwił: „Emilian, jak to Ty rozmawiasz z drzewami?” Na co ja odpowiedziałem: „Panie Gustawie, mam z nimi związek, pomimo tego, że to dziwnie brzmi”. I kilka lat temu poznańscy biolodzy zrobili wielką pracę naukową o tym, że drzewa mówią, pamiętają, porozumiewają się, czyli że są istotami. Wie Pan, że drzewo ostrzega, że nadchodzi burza czy wicher?

Jest coś takiego wg Pana, czego my-ludzie w XXI wieku powinniśmy uczyć się od drzew?

Biologicznej mądrości życia. Będąc już dojrzałym mężczyzną, zacząłem się zastanawiać, dlaczego tak się fascynuję drzewami? Już wiem dlaczego! Drzewo stoi w jednym miejscu, czyli? Stabilne! Każdego roku wydaje liście-owoce. Jest pokorne, spolegliwe, zanurzone korzeniami w ziemię, im starsze, tym głębiej z ziemi czerpie, otwiera gałęzie na kosmos, czyli bierze energię z nieznanego. Proszę zwrócić uwagę, że ludzie również często stają z rozciągniętymi rękami skierowanymi ku górze…w ten sposób czerpią energię jak drzewa. Moja żona często tak się zachowuje, szczególnie nad morzem i nawet przy tym krzyczy.(uśmiech)

Czy Pana żona podobnie myśli o drzewach?

Chyba nie, ale ona to asymiluje! Ona moją inność, osobność asymiluje(uśmiech)…bo to jest osobność. Być może ktoś, kto będzie czytał ten materiał pomyśli o mnie, że jestem świrem. Możecie tak drodzy Państwo myśleć, natomiast ja potrafię udowodnić, że drzewo jest jednym z najdoskonalszych tworów Boga czy natury. Proszę spojrzeć na ideę drzewa. Pamiętam, będąc dzieckiem wychowującym się na Gocławku w Warszawie, widząc patologię dzielnicy, gdzie wóda i wino były wszechobecne i ja, z kolegą Krzyśkiem Krystyniakiem, chłopcy 14-letni, ale bardzo trzeźwo patrzący na życie, buszując gdzieś na Olszynce Grochowskiej pomiędzy drzewami właśnie, zadałem mojemu koledze pytanie: „Krzyś, czy my też tak będziemy pić jak ci wszyscy dookoła?” A on odparł: „Broń Boże!” „To co zrobimy? Może przysięgnijmy, że przez 10 lat nie będziemy pić.” I komu przysięgliśmy? Brzozie! Objęliśmy wielką starą brzozę(śmiech) i przysięgliśmy jej i sobie, że nie będziemy pić. Dziwne, ale straszne zarazem, dlatego, że „najlepsze lata”, kiedy ludzie trenują picie, ja po prostu „zmarnotrawiłem”. I w tej dziedzinie jestem do niczego.(śmiech) Do 24., właściwie do 25. roku życia nie piłem, Krzysiek-mój przyjaciel całe życie nie pije. Jakiś czas temu lekarz, przez wzgląd na początkowe stadium wrzodów, zalecił mi picie spirytusu z cytryną, lub imbirem, 2 razy dziennie po 15 gram, ale poza tym bardzo rzadko piję alkohol. Nigdy w życiu nie byłem pijany!

A jak dzisiaj wygląda Pańskie zdrowie? Przez ostatnie 2-3 lata miał Pan wiele powodów, przez które mógł się Pan nabawić wrzodów.

Nie mam wrzodów. Wyniki mam bardzo dobre. Ludzie mówią, że widać cierpienie na mojej twarzy, ale jak to mówią poeci: „cierpienie uszlachetnia”.(uśmiech) Ale też zadaję Bogu pytanie: „dlaczego ja mam być tak szlachetny?!”

Zadawał sobie Pan pytanie, jaki może być powód takiego cierpienia?

Nie miałem lekkiego życia i często zadawałem losowi pytanie: dlaczego?! Ksiądz Jerzy Popiełuszko, z którym znałem się jeszcze w stanie wojennym, skonkretyzował to we mnie, abym się zwracał do Jezusa Chrystusa, który jest dowodem męskiej siły, niezawisłości i nieprawdopodobnej mocy charakteru. Tak więc często zadaję pytanie: „Jezu, do czego mnie tak przygotowujesz? Już jestem tak wytrenowany w tym cierpieniu, że mi chyba wystarczy”(śmiech).

…chciałbym pożyć.

Bardzo ładnie Pan powiedział. Chciałbym pożyć(uśmiech)…ale niestety jeszcze nie teraz!

Co jest powodem tych problemów?

Nie da się w kilku zdaniach opowiedzieć całej historii, ale spróbuję. Wybudowałem teatr w zapyziałej, biednej kamienicy. Wszyscy, którzy tu przychodzili na początku, widząc stan pomieszczeń, głównie piwnic, pukali się w głowę i mówili: wariat!

To był 2007 rok?

W sierpniu 2002 roku stanąłem na tym podwórku i powiedziałem, że to jest to miejsce! Tu doznałem oświecenia i tu podjąłem decyzję. Pomimo tego, że te piwnice, mury były tak zagrzybione, że dla większości ludzi mój pomysł był szaleństwem. Ale to ja miałem rację, bo dzisiaj mamy piękny teatr, z wieloma scenami, z różnymi przestrzeniami, niespotykanymi nigdzie indziej. Wielu ludzi przychodzących tutaj mówi, że to jest najładniejszy teatr, w jakim kiedykolwiek byli.

I wypełniony widzami.

Widzami i energią. Bo właśnie energia tego miejsca mnie tu zafascynowała. Pojawił się w tym miejscu kiedyś, nie wiem dlaczego, lama tybetański i mówił, że chce sypać mandale, bo tu jest czakram energetyczny. Właśnie tu gdzie teraz siedzimy. Jedni powiedzą, jaki czakram, a jednak. Tutaj się świetnie pracuje. Jak odbywają się przyjęcia w teatrze, ludzie się schodzą właśnie tu! Nie wiadomo dlaczego! I teraz w to miejsce, w mój teatr który działa już siedem lat, wkracza ktoś, kto jakimiś dziwnymi metodami, fałszując dokumenty i dogadując się z dwoma członkami wspólnoty, otrzymując za darmo 1000 m strychu w kamienicy, rejestruje na tym strychu 8 spółek, aby mieć 8 głosów we wspólnocie, aby móc wszystko przegłosować. Pierwszym głosowaniem było wyrzucenie teatru z kamienicy. Po co? Aby przejąć pomieszczenia. Nazwy tych spółek zaczerpnięte są z języków: suahili, chorwackiego i azerskiego, a tłumaczenie tych nazw układa się w dziwne zdanie: „Nienawidzę aktora i teatru. Zemszczę się w odwecie. Adrian Accordi Krawiec.” Dziwnym jest to, jak można wydać pozwolenie na prowadzenie działalności gospodarczej na strychu, gdzie od wojny egzystują jedynie gołębie. Oczywiście osoby, która wydała pozwolenie na tą działalność, już nie ma w Urzędzie! I taki facet z nikąd postanawia przejąć mój teatr, moje dzieło życia, moją wielką pracę. Ja oczywiście podaję sprawę do prokuratury, sprawa wlecze się niemiłosiernie, aż na koniec dziwnym trafem giną dokumenty. Okazuje się, że za tym wszystkim stoją służby bezpieczeństwa poprzedniego ustroju jeszcze. Paradoks polega na tym, że w stanie wojennym, na przesłuchaniu w Pałacu Mostowskich, odbili mi nerkę. Złapali mnie i nieźle stłukli. I ci sami ludzie, którzy chcieli odebrać mi zdrowie, teraz chcą mi odebrać teatr. Oni może się inaczej nazywają, ale to jest ta sama grupa. Problem polega na tym, że nikt ich ze zło, które Polakom uczynili, nie rozliczył, a wręcz dostali okrągły glejt do rozwijania diabelskiej działalności.

Człowiek, który dostał order od Prezydenta Kaczyńskiego i Prezydenta Komorowskiego, na którym jest napisane: „za zasługi w działalności na rzecz przemian demokratycznych”, nie ma poszanowania w Państwie prawa?

Nad tym Prawem i Państwem warto się poważnie zastanowić. Najgorsze jest to czego nie widać. Ja to nazwałem grzybnią. Znów ten las, w którym mamy piękne drzewa, krzaki i trawę, a pod spodem jest grzybnia. I to są układy. Oczywiście jest bardzo wielu uczciwych ludzi na stanowiskach urzędniczych, których miałem możliwość poznać. Ale również jest bardzo wielu poukładanych cwaniaków, którzy ze złem się kleją, odchodząc od zasad chrystusowych. Wiem, że w życiu jest różnie. Mi też się zdarzało wiele błędów, natomiast do zła nie dotykam się nigdy.

Czy to jest już koniec pańskich problemów? Media donoszą, że wygrał Pan sprawę pod koniec ubiegłego roku.

Wygrałem, ale została wniesiona apelacja. Dziwnym jest to, że 23 grudnia 2015, zarząd wspólnoty podał się sobie do dymisji i na swojego następcę powołali wspólnika człowieka, który jest motorem całego zła, czyli Adriana Accordi Krawca! Następnie obecny prezes wspólnoty-wspólnik, pobrał z kasy wspólnoty 100 tys zł…i tymi pieniędzmi opłacił apelację. Czyli pieniędzmi miasta „kreatywny przedsiębiorca” zapłacił apelację w sprawie, którą mu miasto wytoczyło. Rozumie Pan absurd?! Oczywiście zgłosiłem to do podległego urzędu, ale urzędnicy mówią: co my mamy zrobić? Mam chęć niektórym z nich powiedzieć: rozpędź się człowieku i walnij głową w ścianę! Może wtedy się opamiętasz! Nie oskarżam wszystkich. Spotkałem bardzo wielu uczciwych urzędników urzędu miasta, v-ce prezydentów, burmistrzów czy radnych Warszawy, którzy bardzo pięknie się zachowali, dając oświadczenie do Pani Prezydent Warszawy, że się nie zgadzają z tym co się dzieje w kamienicy, gdzie jest nasz Teatr, ale też w wielu innych kamienicach w Warszawie!

Patrząc na Pana jako przedsiębiorcę, zatrudniającego 300 osób, pracującego jednocześnie jako aktor i reżyser, trudno zauważyć, że walczy Pan z takimi przeciwnościami losu, tym większy szacunek dla tego, co Pan robi. A która z ww. funkcji jest Pana największą pasją?

Zdecydowanie reżyseria. Stworzyć świat! Wtedy mogę się wypowiedzieć naprawdę, a jeśli mogę jednocześnie zagrać … pełnia szczęścia!(uśmiech)

Czy reżyser musi być wizjonerem?

Absolutnie, ale „wąchającym czas”.

Pana spektakl pt: Don Kichot z Kamienicy…utożsamiał się Pan z bohaterem?

Bardziej chodzi o Cervantesa. Dawno „Człowieka z La Manchy” miałem w głowie, jako sztukę muzyczną. Zacząłem czytać o Cervantesie, okazało się, że jemu Inkwizycja próbowała odebrać teatr. On był pisarzem, ale przede wszystkim był aktorem i reżyserem. On się naraził jakiemuś urzędnikowi i ten uknuł intrygę. Podobnie było w moim przypadku. Na mnie ci „ przedsiębiorcy” złożyli blisko 100 donosów do różnych urzędów. Wszystko oczywiście wyssane z palca, ale kosztowało mnie to zarówno dużo zdrowia jak i pieniędzy. Na szczęście spotkałem na swojej drodze również wielu ludzi przychylnych mi, powiedziałbym nawet takich troskających się o mnie i teatr. Nawet bezdomni, którymi opiekuję się tu w teatrze od lat, bardzo się utożsamiają z tą sytuacją i chcą pomóc.

Słyszałem, że ma Pan sprzymierzeńców wielkich w rodzinie, dzieci chcą kontynuować dzieło ojca?

Mam troje dzieci. Najstarsza, córka Natalia nie bardzo widzi się w teatrze, ale Kajetan i Cyprian jak najbardziej. Kajetan ma 18 lat, Cyprian 12.

18 lat to już facet.

Fantastyczny. Mój wielki przyjaciel. Bardzo mądry i zrównoważony chłopiec. Mam wspaniałych synów…Cyprian jest jeszcze dzieckiem, ale czasem warto go posłuchać.

Musi Pan być wielkim autorytetem dla dzieci, szczególnie dla synów, kiedy patrzą na takiego wojownika.

To już by ich należało zapytać(uśmiech). Ale chłopcy bardzo się identyfikują z Kamienicą „Tata, co to będzie z tym naszym teatrem?!” Ten młodszy nawet czasem w żartach mówi, że jest v-ce dyrektorem(uśmiech). Wiem jak się chłopcy martwią, ale z kolei nie mogę przed dziećmi ukrywać prawdy. Oni widzą, że to jest ciężki kawałek chleba. Ale z weselszych rzeczy, ostatnio ZGM podwyższył mi czynsz z 20 tys na 40 tys! I to tak śmiesznie się stało, bo za własne pieniądze oraz pieniądze sponsorów, udało mi się zrobić makietę przedwojennej Warszawy. 30 metrów kwadratowych Paryża północy. Unikat. To jest oczywiście stale do obejrzenia w teatrze. I w momencie, kiedy otworzyłem tę makietę dla zwiedzających, podwojono mi czynsz…pewnie to był taki rodzaj podziękowania za promocję Warszawy.

Jakie koszty miesięcznie pochłania teatr?

145 tys, nie licząc kosztów granych spektakli, ale one muszą zarabiać na siebie.

Czy jest Pan zainteresowany, aby pojawił się partner strategiczny dla Teatru Kamienica?

Oczywiście. Bardzo! Bardzo! Bardzo!

Co Pan może takiemu sponsorowi zaproponować?

Mam bardzo konkretny i atrakcyjny pakiet dla mecenasa. Jeśli ktoś będzie zainteresowany, mogę to przedstawić bezpośrednio.

Ile osób przewija się przez Teatr Kamienica miesięcznie?

W grudniu np. zagraliśmy 80 spektakli plus eventy. Przeciętnie w ciągu miesiąca przewija się ok 15 tys osób.

To jest ogromny potencjał dla reklamodawców, bo ludzie przybywający do teatru to ludzie świadomi.

Świadomi i o odpowiednim statusie. W naszym teatrze odbywają się również spotkania związane np. z jubileuszem prowadzonej działalności połączone ze spektaklem.

Bardzo ciekawa forma uroczystości firmowej. Co się da również zauważyć, to bardzo uprzejmą obsługę Pańskiego teatru.

Mamy tu zawodowców. Od bileterki, przez oświetlacza, kelnera, kucharza i wszystkich pozostałych. A propos kucharza, mamy tu w teatrze wspaniałą kuchnię, zapraszam. Teatr jest wyposażony we wspaniały sprzęt i kinowy i nagłośnieniowy. Mamy własne studio nagrań ze stołem SSL. Sala może być przebudowywana na 15 sposobów. Mamy windę dla samochodów. Odbywają się u nas np. pokazy premierowe różnych marek samochodowych. Był pokaz Mercedesa, Mazdy, Astona Martina i wielu jeszcze innych marek. Mamy widownię składającą się jak lego w kilka godzin i dzięki temu możemy zorganizować przeróżne wydarzenia. Możliwości techniczne są ogromne, np. możemy posadzić 200 widzów przy okrągłych stołach i zagrać dla nich pełny spektakl. To wielu ludziom się podoba, bo mają połączenie swojej uroczystości ze sztuką.

Wasza oferta może być skierowana szczególnie do prezesów, którzy w kreatywny sposób budując wizerunek swojej firmy, chcą coś innego niż zazwyczaj proponują swoim pracownikom czy klientom.

Absolutnie. Jesteśmy pod tym, ale tez innymi względami ORYGINALNI!(uśmiech)

Słyszałem, że za młodu zajmował się Pan końmi. Czy to kolejna z Pana pasji?

Tak. Byłem masztalerzem, zajmowałem się końmi w Ochabach k/Skoczowa.

Porównał Pan niejeżdżącego konia do niegrającego aktora…

Jak koń długo nie jeździ to może się ochwacić. To jest taka choroba kopyt. Koń musi jeździć, tak jak aktor musi grać!

Stąd pomysł na własny teatr?

Między innymi. Ja jestem aktorem, który musi grać to co czuje. Powiedziałem kiedyś do Niego: „Jezu, tyle mam do powiedzenia, tyle mam do zagrania i tak stoję w tych teatrach, jak ten ochwacony koń i czekam, kiedy jakiś reżyser mnie poklepie. A tu dla jednego jestem za gruby, dla innego za wysoki, za niski, za jakiś… a ja mam tyle do przekazania ludziom.” Dlatego postanowiłem otworzyć swój teatr, żeby być nareszcie wolnym.

A z czego Pan czerpie inspirację?

Z drzew(uśmiech). Żartuję oczywiście… chociaż ktoś mnie kiedyś nazwał drzewem. Miałem ukochanego wuja Stacha, brata Mamy, do którego się przytulałem jak do drzewa. On miał bardzo piękną duszę. Jak umrę, chciałbym aby moja dusza poszła prosto w drzewo(śmiech)…przecież nawet dęby wiecznie nie żyją!

Ma Pan młodą, piękną żonę, to trzeba jeszcze pożyć (śmiech)

(śmiech) I jeszcze mam dość małe dzieci.

A wie Pan, że za każdym mężczyzną sukcesu stoi kobieta? W Państwa przypadku również tak jest? Emilian Kamiński człowiekiem sukcesu niewątpliwie jest…okupionego ogromną pracą i pokonanymi przeciwnościami, trochę przepłaconego zdrowiem, ale niewątpliwie jest.

Zdrowie jest, nie padło. Nie dałem się! (uśmiech) Ostatnio miałem rutynowe badaniach i lekarz się pyta: „ile Ty masz lat?” Odpowiadam: „przecież wiesz”. Lekarz mówi: „no wiem, ale wyniki masz jakbyś był 2 razy młodszy.” (uśmiech) I to już był trzeci lekarz w ostatnim czasie. Ten ostatni to mój kolega. Mówi do mnie: „słuchaj, my mamy takie sympozja naukowe. Weźmiemy Cię do klatki i będziemy Cię pokazywać jako dziwadło!” (śmiech)

Jakie najbliższe wyzwania przed Panem?

Przetrwać! Bo wg mnie największym wyzwaniem w życiu człowieka jest BYĆ! To wcale nie jest tak banalne, jak się wydaje. Bo co jest np istotą teatru? BYĆ jest ważniejsze niż MIEĆ! W ogóle dla mnie podstawą życia jest BYĆ…a dopiero potem MIEĆ! Tego układu pilnuję jak pies kości. We wszystkim co robię! Najpierw duch, potem materia. Jeśli pozwoliłbym, żeby materia we mnie zwyciężyła, to zaraz zmienię się w to z czym walczę. Kiedyś jechałem pociągiem i jakiś mężczyzna opowiedział mi historię o człowieku, który niósł misę. Historia w tle z obietnicą króla, że odda rękę swojej pięknej córki temu, kto przejdzie z misą pełną wody po murze wokół zamku. Oczywiście wielu śmiałków próbowało. Nikomu się nie udało…aż pojawił się jakiś zwyczajny młodzieniec, żaden rycerz. I on zaczął iść z tą misą, pomimo tego, że wielu mu w tym próbowało przeszkodzić, szedł. Jak dotarł do celu, obstąpili go rycerze, pytając jak tego dokonał? I on im odparł: „wy idąc myśleliście, aby zdobyć księżniczkę, a ja byłem skupiony na tym, aby nie ulać wody z misy! Jedyne co chciałem, to przenieść misę z wodą.” Być! Oni chcieli mieć, a on jedynie być! Ta historia towarzyszy mi w życiu, podobnie jak towarzyszy mi książka, którą polecam: „Wybraniec” Tomasza Manna.

Media określają Pana jak SIŁACZ. A jak Pan sam by siebie określił?

Jaki ze mnie siłacz? Nie! Ja po prostu niosę misę! Mam przenieść tę wodę życia po tym gigantycznym murze, jakim jest los. W piwnicach naszego teatru są zdjęcia i pamiątki po dawnych wielkich artystach, których miałem zaszczyt spotkać w swoim życiu. Jest tam Tadeusz Łomnicki, Aleksander Bardini, Zbigniew Zapasiewicz, Adam Hanuszkiewicz, Gustaw Holoubek, Zofia Mrozowska, Helmut Kaiser, Czesiek Niemen, Irena Kwiatkowska, Kazimierz Deymek, Janusz Warmiński, bardzo wielu ludzi.

Janusz Warmiński to taki Pański ojciec duchowy?

Oj, jakiż to był wspaniały człowiek. On był aktorem, ale głównie reżyserem i dyrektorem Teatru Ateneum. Natomiast przede wszystkim był wyśmienitym, bardzo światłym człowiekiem, a przy tym bardzo skromnym.

Brakuje dzisiaj takich ludzi.

Bardzo! Dlatego często staję przed ich zdjęciami i kiwam się jak ten Żyd przed murem i rozmawiam z nimi. W trudnych chwilach wielu z nich pojawia mi się na ramieniu. Miałem kiedyś oswojonego szczura, dziewczynkę. Ona siedziała mi na ramieniu i skubała mnie w ucho i coś do mnie mówiła, ta mała duszyczka(śmiech).To tak mi się wydaje, że np. jak gdzieś błądzę, to siada Tadek Łomnicki, czy prof.Bardini i tak mi trochę podpowiadają.(śmiech) Ci ludzie, a raczej ta energia, którą zostawili kiedy z nimi pracowałem czy przebywałem, ona pozostała w mojej głowie. Mówi się „doświadczenie życiowe”, a czym ono jest, jak nie reakcją na coś co już było. Moi wielcy majstrowie teatru, pozostali na zawsze. Było też wiele osób, którzy pojawili się ale nie zostali. Ja szanuję bardzo przeszłość. Ogromne znaczenie ma dla mnie tradycja, można powiedzieć nawet, że jestem konserwatystą. Ale mam też świadomość posiadania wielu wad. Doprowadza to do tego, że bardzo często samemu sobie ubliżam.

Schodzi z Pana ciśnienie jak Pan tak sobie nawrzuca?

Tak! Kiedyś Hanuszkiewicz powiedział: „Emilian ma dwie dusze. Jedna pracuje a druga się wk…, znaczy odpoczywa i zostawcie go w spokoju”(śmiech) Dużo wielkiego Pana Adama zostało w mojej głowie.

Grał Pan wspólnie z żoną Pana Holoubka w sztuce Mr.Love. A jaką relację miał Pan z samym Panem Gustawem?

To był bardzo ciekawy człowiek. Wyjątkowy! Widziałem taki wywiad, który zrobił Janek Holoubek, syn Pana Gustawa, kiedy Pan Holoubek i Pan Konwicki idą lasem i rozmawiają…tam widać było jacy to wielcy ludzie. Kiedy słuchałem i patrzyłem na to co i jak oni mówią, czułem się bardzo małym, bardzo pospolitym. Daleko mi bardzo do tych ludzi. I to nie jest kompleks, to jest po prostu ocena. Bardzo jestem ocenny wobec siebie, choć wielu ludzi mi to zarzuca: „Emilian, kiedy zrobisz coś dobrego, powinieneś się cieszyć”. Ja odpowiadam wtedy: „wykonałem pracę!” „Ale osiągnąłeś sukces!” „Nie!!! Wykonałem dobrze swoją pracę.” I tak się boksujemy(uśmiech) I prawdopodobnie gdybym poniósł klęskę, też łatwiej było by mi to przeżyć.

To świadczy o Pana stabilności emocjonalnej. Nie popada Pan w samozachwyt, ale też nie dramatyzuje.

Wniosek jest prosty, albo nie wykonałeś właściwie pracy-dlatego jest porażka, ale wykonałeś ją w sposób właściwy, co pozwoliło osiągnąć ci sukces. Bardzo jest ważne, aby nie popaść w skrajność, bo mamy taką krótką drogę do zwariowania. Kiedyś Tadek Łomnicki uczył mnie w takim indywidualnym toku studiów ćwiczeń od Grotowskiego. Ale również przestrzegał mnie, abym nie przesadzał. Spędzałem długie noce w szkole teatralnej, wprowadzając się w rodzaj „medytacji nerwowej”, aby wzbudzić w sobie takie emocje i poznać możliwości ekspresji. Innymi słowy, na trzeźwo próbowałem wprowadzić się w stan, jaki ludzie mają po alkoholu lub narkotykach. Pamiętam, kiedyś się koncentrowałem, koncentrowałem, aż w medytacji zobaczyłem białe drzwi, które się uchyliły i za nimi widać było białą mgłę! Zatrzymałem się. Nie poszedłem dalej bo wiedziałem, że jak tam wejdę, to już nie wyjdę. Dlatego myślę, że szaleństwo jest blisko. Spotykam wielu ludzi, którzy mają depresję, są na granicy szaleństwa, albo już ją przekroczyli. To jest moim zdaniem na skutek otwarcia jakiś niebezpiecznych drzwi, dlatego przestrzegam ludzi, aby byli ostrożni i nie wchodzili w rejony niebezpieczne i starali się wszystko racjonalizować. Trzeba kontrolować co się robi, bo można się zapaść…i tu znowu drzewo. Drzewo stoi mocno zakorzenione i nie ulega wariactwu. Stoi i żyje!

Czasami się ugnie…

…ale zaraz wróci do pionu.

Dziękuję za rozmowę.

Dziękuję.

Share