Janusz Zorski

Janusz Zorski

Życie powinno być rozmową.

„…gdybym nie był reżyserem i miał niezależność  finansową, pewnie zostałbym podróżnikiem”

Parafrazując cytat z kultowego filmu-Vabank, zapytam: Co tam w Państwie Zaorskim?
(uśmiech) Bez większych zmian…i to jest dobre. Pracuję jako reżyser i scenarzysta. Zrezygnowałem z produkcji. Uznałem to jako pewien konflikt wewnętrzy…trudno siedzieć na dwóch stołkach jednocześnie. Bo to, czego wymagam jako reżyser, jest sprzeczne z tym, czego wymaga producent. I gdzie iść na kompromis? Zrobiłem doktorat i wykładam w Akademii Teatralnej w Warszawie, na wydziale reżyserii i na wydziale aktorskim. To dla mnie jest ważne, gdyż mam kontakt z młodymi ludźmi. Jednak kino ewoluuje i teraz mam poczucie, że jestem „na bieżąco”, bo…i tutaj się sport we mnie odzywa, same nazwiska nie grają. Prowadzę dosyć czynne życie. Spotykamy się w Wałbrzychu, podczas Festiwalu Reżyserii Filmowej, na którym pokazałem swój ostatni film „Pokolenia”, który jest hybrydą pomiędzy dokumentem a fabułą. To również jest w pewnym sensie hołd tym wszystkim reżyserom, którzy zrobili filmy we Wrocławiu, ich wpływ na kino polskie. Jak zobaczy Pan film „Zimna Wojna” Pawlikowskiego, który przecież dojrzewał w Londynie, to tam również widać wpływy szkoły polskiej, kina niepokoju moralnego. Dzisiaj jest o tyle wygodniej, że nie ma cenzury. Kiedyś trzeba było tą cenzurę oszukać,
wyprowadzić w pole rozmaitymi metaforami, symboliką pewną.

Cenzura to jedno, ale życie w poprzednim systemie, to drugie. Pozwolę sobie przytoczyć sytuację, kiedy jedzie Pan z Panem Pieczką, i zatrzymuje Was milicjant. Chcąc wylegitymować Pana, widzi że brakuje pieczątki w dowodzie, przeładowuje broń…i nagle zmienia się sytuacja, kiedy milicjant rozpoznaje Pana Pieczkę, zaczynając mu bić pokłony jako jego bohaterowi-Gustlikowi. I wtedy Pan Pieczka mówi, stając w Pana obronie: Odwal się Pan od tego Pana. I dzięki temu udało Wam się wyjść bez szwanku.
A tak. Miała taka sytuacja miejsce podczas kręcenia „Matki Królów”. Wtedy był stan wojenny, a dokumenty były ważniejsze niż człowiek. Jak telewizja się jeszcze nie rozwinęła, to kino było „bogiem”. W momencie, kiedy kręcili film, tłumy się zjawiały, bo zobaczyć aktora na żywo, było niesamowitym doznaniem. Potem to spowszedniało.

Może Pan określić siebie bardziej jako pozytywnie myślącego czy twardo stąpającego po ziemi?
Nigdy tak nie ma, że jest constans. Z każdym tak jest, że jest góra i dół. Czasami jesteśmy w euforii, bo coś się spełniło, a potem spadamy w dół. Dla każdego człowieka są lepsze i gorsze dni. Ważne jest tylko, żeby o tym wiedzieć i się nie przejmować… bo przecież, po  burzy zawsze wychodzi słońce.

 

Pełny wywiad w DC Magazine w wersji drukowanej oraz na stronie w dziale „poprzednie numery”.

Zapraszam do lektury- Radosław Tracz /redaktor naczelny DC Magazine/

Share