„Zawsze nakręcała mnie rywalizacja” Mariusz Czerkawski

„Zawsze nakręcała mnie rywalizacja” Mariusz Czerkawski

Najwybitniejszy polski hokeista.
O drodze na szczyt,  która rozpoczęła się w Szwecji, o gravlaxie i golfie …

Jesteś człowiekiem sukcesu w dużej mierze dzięki hokejowi. Zgodzisz się z tym stwierdzeniem?
Tak.
Czy od dziecka wiedziałeś, że to właśnie hokej będzie wiódł prym w Twoim życiu?
Dosyć szybko się to ukształtowało. Oczywiście był to jeden wielki przypadek, bo ani mój tata nie miał nic wspólnego z hokejem, ani nikt w rodzinie, a przypadkiem było to, że tata dostał pracę w Tychach. Był to 1974 rok, kiedy przeprowadzaliśmy się z Radomska na Śląsk. Wtedy miałem 2 lata. 
6 lat później trafiłem na lodowisko. W związku z tym, że mecz hokeja w Tychach to było wielkie wydarzenie, tata zabrał mnie na taki mecz, i można powiedzieć, zakochałem się od pierwszego wejrzenia. Od razu chciałem zacząć jeździć na łyżwach.(uśmiech) Oczywiście, to nie było takie proste, bo w tamtych czasach kupieni łyżew w sklepie było niemożliwe, trzeba było gdzieś ’załatwić’. Tygodnie szukania, okazuje się, że mama znalazła używane od jej koleżanki z pracy, przywiozła do domu i tu mój płacz wielki, bo to były łyżwy do jazdy figurowej, a ja przecież nie chciałem jeździć figurowo!
A czym się różnią?
Zupełnie dwie różne łyżwy. Łyżwa figurowa ma ząbki na płozach. W hokejówkach są specjalne zakończenia, żeby nie zrobić krzywdy, zupełnie inna łyżwa. I znowu czekanie 2-3 tygodnie, szukanie, rozpytywanie. Znalazły się gdzieś w Poznaniu, na szczęście były to już łyżwy hokejowe, oczywiście używane. Na początku trafiłem na ślizgawkę, żeby nauczyć się jeździć na łyżwach, potem mama zapisała mnie do szkółki hokejowej.
Czyli można powiedzieć, że los Cię testował, czy rzeczywiście masz być hokeistą(uśmiech)
Tak. To, że zapisałeś się do szkółki hokeja, nie oznaczało, że będziesz tam grał. Tam też była selekcja, bo tylko wybrana grupa chłopaków otrzymywała kije hokejowe, oczywiście używane- po starszych kolegach, jako przepustkę do dalszej „kariery”. Znalazłem się w tej grupie Mikrusów, teraz to nazywa się Mini Hokej. Pamiętam, że spóźniłem się na pierwszy trening chyba pół godziny, bo nie byłem w stanie sobie poradzić ze sprzętem. Sprzęt do hokeja jest bardzo obszerny. W szatni zacząłem się ubierać i bodiki zamiast ubierać przez głowę, zacząłem rozwiązywać. Później nie mogłem ich związać, nie umiałem przymocować nagolenników, getry mi spadały…nikt mnie nie poinstruował w tym zakresie, po drugie każdy element tego sprzętu był z innej parafii.(uśmiech) Teraz dzieciaki mają łatwiej, bo często rodzice ich ubierają. Wtedy byliśmy zdani na siebie.
Gdy zaczynałeś przygodę ze sportem, na topie w Polsce była piłka nożna i Zbigniew Boniek. Nie myślałeś w tym kierunku?
Na tym polegają pasja i miłość. A poza tym, hokej był czymś wyjątkowym.(uśmiech) Oczywiście grałem również w piłkę, nawet miałem ’swoją’ drużynę- Bałtyk, do dziś nie wiem dlaczego tak się nazywała. Jeździliśmy na turnieje międzyszkolne…pamiętam rywalizację m.in. z Radkiem Gilewiczem. Często zdobywałem tytuł króla strzelców. Miałem zaproszenie od trenerów piłki nożnej GKS Tychy, ale ja wtedy powiedziałem dumnie, że wybrałem hokej, chcę być zawodowym hokeistą i chcę reprezentować nasze miasto, a później kraj właśnie w tej dziedzinie! Już w wieku 11-12 lat miałem w głowie poukładane, że właśnie to chcę robić.
A kiedy postawiłeś wszystko na jedna kartę?
W szkole średniej. W wieku 16 lat zostałem powołany do pierwszej drużyny hokeja GKS Tychy. Wtedy musiałem zamienić szkołę dzienną na wieczorową, aby móc trenować. Po zakończeniu liceum, czyli w wieku 19 lat nie kontynuowałem dalej nauczania, bo miałem propozycję wyjazdu do Szwecji.
Dlaczego Szwecja?
Grałem w reprezentacji Polski juniorów U-18, kiedy pojechaliśmy na mistrzostwa europy, właśnie do Szwecji. To było miasto Örnsköldsvik, jak się później okazało, miasto w którym jest jedna z najlepszych drużyn hokeja w Szwecji, w której grał m.in. Peter Forsberg-jeden z największych hokeistów w historii hokeja w Szwecji. Na tych mistrzostwach zostałem zauważony. Kilka miesięcy później zadzwonili zapraszając mnie na testy. Potencjalnie 4 kluby wyraziły zainteresowanie moją osobą. Mieszkał tam Polak, współpracujący ze Szwedem, w zakresie poszukiwania piłkarzy z Polski do klubów szwedzkich, ale ten Szwed bardzo lubił również hokej i dlatego rozszerzyli swoje zainteresowania na tę dyscyplinę. Podczas rozmów m.in. z działaczami Djurgardens Sztokholm, na temat piłkarzy oczywiście, wspomnieli o mnie jako o talencie hokejowym, a z racji takiej, że Djurgardens miał również sekcję hokeja, zaprosili mnie na testy. Podpisałem 3 letni kontrakt w Szwecji, a w tym samym czasie zostałem draftowany do drużyny NHL Boston Bruins.
Co oznacza draftowanie?
Wciągnięcie na listę potencjalnych zawodników. Ja zostałem draftowany na listę 5.drużyny Boston, co oznacza, że może nigdy w ogóle nie zagrasz(uśmiech) Ale po roku zaprosili mnie na testy. W Bostonie na tyle się spodobałem, ze zaproponowali mi pozostanie, czego nie mogłem zrobić, bo miałem jeszcze kontakt ze Szwedami. To były takie czasie, że gdybym został w Ameryce i nie wrócił do europejskiego klubu, byłbym zawieszony i nie mógłbym zagrać już w reprezentacji Polski.
Miałeś 19-20 lat kiedy już musiałeś podejmować takie trudne decyzje. Umysł chłopaka w takim wieku nie jest jeszcze chyba na tyle dojrzały…
Słabo na pewno w zakresie doświadczeń życiowych. W ogóle wyjazd młodego chłopaka do innego kraju, do którego musiałeś mieć wizę, bez znajomości języka… Wylot samolotem z Polski kojarzył mi się z wylotem w jedną stronę(śmiech) Potem negocjacje w kontakcie, żeby chociaż raz w roku móc przylecieć do domu na święta…
Mama zrozpaczona?
Absolutnie. Byłem jedynakiem. Ojciec mnie wspierał, mama się bała o mnie, dlatego zaproponowałem jej, że może do mnie przylatywać kiedy tylko chce.(uśmiech) Później życie to zweryfikowało. Mama nie za dobrze się tam czuła. Było ciężko, bardzo ciężko, bez języka, znajomych i przyjaciół. W Polsce jesteś jednym z lepszych zawodników, masz ugruntowaną pozycję. Nawet dostałem Złoty Kij dla najlepszego zawodnika w kraju. Mogłem zostać i czuć się jak ryba w wodzie, ale zachciało mi się ’pływać w większym akwarium’.
Jak zostałeś przyjęty przez Szwedów?
Generalnie zimno.(śmiech) Profesjonalnie, ale chłodno. Wyobraź sobie, że wchodzisz do szatni, gdzie siedzi 30 zawodników i każdy walczy o miejsce w składzie. Dodatkowo, nie potrafisz się z nimi porozumieć, bo nie znasz języka. Pierwszy rok był walką o przetrwanie. Codziennie musisz udowadniać, że jesteś wartościowym graczem…a po roku trener dochodzi do wniosku, że jeszcze jesteś ’za słaby’ i wypożycza cię do innej drużyny, do niższej ligi! Miałem propozycję przejścia do drużyny z tej samej ligi, ale z miasta Lulea, bardzo daleko na północy, jeszcze 1000km za Sztokholmem. Na szczęście, po rozmowie z tatą, który mi doradził, aby zostać w Sztokholmie, wybrałem drużynę Hammarby, co prawda z niższej ligi, ale bez konieczności przeprowadzki. Tam się odbudowałem mentalnie. Już w pierwszym meczu strzeliłem hat-tricka, pobiłem wszystkie rekordy, jakie były do pobicia w tej lidze, strzeliłem 55 bramek, miałem 93 punkty w klasyfikacji kanadyjskiej. Wtedy zostałem też powołany do meczu gwiazd ligi szwedzkiej, jako jedyny z niższej ligi. Hammarby do dziś przywołuje tamten rok, kiedy grałem, jako ich najlepszy rok w historii hokeja. Dla mnie to był wspaniały czas. Ale wszystko polegało na tym, żeby się nie poddawać, żeby udowadniać sobie, ale też trenerowi, że należy mi się miejsce w drużynie Djurgardens Sztokholm, z którą miałem nadal ważny kontrakt. Tak się stało. Trener, który mnie nie widział pierwotnie w składzie, został zwolniony a ja wskoczyłem do zespołu i zacząłem grać. Ta historia fajnie się zakończyła.
Pracujesz ciężko, a trener nie widzi ciebie w składzie. Nagle zaczynasz się wypalać, bo jak nie masz możliwości się pokazania, to para idzie w gwizdek. Co radziłbyś młodym sportowcom w takiej sytuacji?
Takie sytuacje nie tylko są w sporcie. W korporacjach się to przechodzi, w życiu, wszędzie, gdzie masz bosa nad sobą, czyli osobę która decyduje o Tobie. Prawdę mówiąc, sport wcale nie jest demokracją! Jaka to demokracja, kiedy jeden człowiek podejmuje decyzję za wszystkich?! Rada moja: dalej pracować ciężko, nie obrażać się na nikogo, bo wtedy tylko Ty na tym tracisz. Oczywiście mile się nie wspomina ludzi, którzy nie podzielają Twoich poglądów. Często trenerzy mówią, że oni nie szukają przyjaciół w drużynie, tylko generalnie są po to, aby wymagać! Takiemu trenerowi nie zależy, czy go lubisz, czy nie, masz dla niego trenować i grać, i tyle. To jest twarda szkoła. Często się słyszy: „Jak ci nie pasuje, zawsze możesz odejść!”
Potem pojechałeś do USA, dostałeś kontrakt i co dalej?
Dostałem kontrakt, ale w kontrakcie jest taki zapis, że w każdym momencie możesz być wymieniony za innego zawodnika i musisz się przeprowadzić do innego miasta, np. Edmonton, co mi się przydarzyło w 1996 roku.(uśmiech) Przychodzisz na mecz, trener mówi: „dzisiaj nie grasz, prezes chce z Tobą porozmawiać”. Idziesz do prezesa o 18.45 i słyszysz: „Mariusz, dzisiaj o 16.35 podjęliśmy decyzję po negocjacjach, że zostałeś wymieniony do drużyny Edmonton Oilers. Tu masz bilet, jutro rano lecisz do Edmonton ze swoim sprzętem. Dziękuję” W NHL jest taka zasada, że każdy przed meczem musi być elegancko ubrany. Na tym ’polega’ Ameryka. Jest wolność, ale też są zasady. Nikogo nie obchodzi gdzie prywatnie mieszkasz, czym jeździsz, jak się ubierasz…ale w hokeju jest już zupełnie inaczej! Oni mówią: „respect of the game”, bo w ten sposób pokazujesz szacunek dla kibiców! A wracając do wcześniejszego wątku, nie ma co się obrażać, bo Twój czas prędzej czy później przyjdzie. Wiara w siebie, to podstawa! Generalnie łatwo jest odpuścić, obrazić się, wyluzować…a jeszcze nie daj Boże amatorsko się zachować i zacząć szukać towarzystwa i ’odjeżdżać’ w restauracjach, knajpach, bo chcesz odreagować!
Prosta droga do porażki!
Dokładnie!
W Bostonie byłeś 3 lata?
W Bostonie 1,5 roku, tyle samo czasu w Edmonton, potem 6 lat w Nowym Yorku, epizod roczny w Montrealu i roczny w Toronto, a na koniec kariery kilka miesięcy jeszcze w Bostonie.
Ile lat musiałeś pracować zawodowo, żeby być na tzw sportowym szczycie?
Można powiedzieć, że zacząłem w wieku 16 lat, a apogeum przypadło jak miałem 28 lat.
Czy starasz się kreować sukces, czy po prostu pracujesz ciężko i reszta niech sama przyjdzie?
Czasami nie da się tak puścić i niech idzie. Nie jesteś jedynym w mieście, który ciężko pracuje! Generalnie, jak spojrzysz w lewo czy w prawo, mnóstwo ludzi ciężko pracuje. Jak być rozmawiał z każdym sportowcem, który trafił do NHL, dowiedział byś się, że to nie dlatego, że mu się udało, tylko dlatego, że ciężko pracował. Tym co decyduje są szczegóły: to o czym myślisz, jak reagujesz w ułamku sekundy, gdy strzelisz bramkę, czy podniesiesz ten krążek czy nie.jak grasz ciałem, czy wypełniasz polecenia trenera czy nie, jak jeździsz na łyżwach…Trafiasz do drużyny, gdzie wszyscy ciężko harują na treningach, ale wygrywają zawsze tylko jednostki. Jak przyjechałem na pierwszy obóz treningowy do NHL, było nas ok. 80 zawodników. Po 4-5 dniach zostało z tego 40 osób, a na zakończenie tego okresu przygotowawczego zostało 26 osób…a reszta do tzw farmy, czyli do rezerw.
Ile godzin dziennie poświęcałeś na pracę nad doskonaleniem siebie?
24h/dobę, bo nawet jak idziesz spać, myślisz o hokeju! Cały czas myślisz o tym co możesz zjeść a czego nie wolno, ile spać, czego można się napić a czego nie, jak zarządzać energią w trakcie dnia. Nie możesz wyskoczyć na zakupy na Manhattan w trakcie dnia, do kina czy teatru, jeśli następnego dnia masz mecz! Ja nawet nie chciałem odbierać telefonów od ludzi, którzy chcieli się ze mną spotkać na tzw ’kawę’. Miałem czas jedynie na trening, siłownię, fitness. Wszystko było podporządkowane sportowi. W ciągu 200 dni w sezonie grałem 80 meczów regularnych, do tego jeszcze play-off i sparingi. Czyli mniej więcej 13-17 meczów każdego miesiąca. Po meczu siłownia, żeby mięsnie pozostały na tym samym poziomie aktywności przez 8-10 miesięcy. Do tego dochodzi jeszcze wiele godzin spędzonych na wyjazdach. Dodatkowo jak chcesz wiedzieć jak się nie zakwasić, jak się nie zmęczyć zbyt szybko, musisz dużo czytać, nie wystarczy tylko trenować!
Po rozbracie z wyczynowym sportem, zacząłeś przygodę z biznesem.
Na biznes patrzę trochę inaczej niż większość ludzi, dlatego, że ja niczego nie produkuję, nie mam tradycyjnych biurowców czy hal. Jestem inwestorem, prawda, ale do biznesu zaprosili mnie ludzie nie dlatego, że mnie lubią, tylko dlatego że wchodziłem kapitałowo. I tak jak w każdym biznesie, mam świadomość, że mogą być błędy w inwestycjach, ale istotne jest w jakiej grasz drużynie. Bo jeśli ja się sam biznesem nie zajmuję, muszę dobrać sobie taki zespół, który dobrze za mnie tą robotę wykona. Natomiast musisz się liczyć z porażkami. I to nie dlatego, że ktoś celowo chciał Cię oszukać! Gwarancji nie ma nigdzie! Pytanie, czy trafisz w dobry temat, czy gorszy?! Najbardziej jednak mi się obecnie podoba to, co robię ze swoim stowarzyszeniem SPORT 7, w którym aktywizujemy dzieci i młodzież. Czerkawski Cup na Narodowym, kiedy widzisz emocje zarówno dzieciaków jak i rodziców, są nie do przecenienia. Staramy się robić instruktaż dla trenerów tzw białego orlika, którzy często są nauczycielami wf, ale wyciągają gdzieś dzieciaki w małych miastach do aktywności sportowej właśnie poprzez hokej. Zobacz, o ile łatwiej jest zacząć przygodę z piłką nożną, ręczną, siatkówką czy koszykówką- ubierasz buty i grasz. Każdy potrafi lepiej lub gorzej biegać, skakać i kopać piłkę. Z jazdą na łyżwach i jednoczesnym uderzaniem w krążek jest trochę trudniej. To jest zupełnie inna bajka. Tu jest ta ciężka, mozolna praca. Generalnie sala gimnastyczna jest w każdej szkole, z lodowiskiem już nie jest tak kolorowo.
W kwestii sponsoringu, kogo chcielibyście zaprosić do współpracy ze stowarzyszeniem SPORT 7?
Każdą osobę, której leży na sercu rozwój dzieci i młodzieży. Zawsze można dokupić nowy sprzęt i wysłać czy do Giżycka, czy do Cieszyna. Można nas również wspierać merytorycznie, można wspierać finansowo wielu koordynatorów, którzy nie zawsze muszą biegać i nauczać za darmo. To jest taka odpowiedzialność społeczna biznesu. Oczywiście można wspierać różne rzeczy i różne inicjatywy, ale jeśli komuś zależy na tym, aby hokej się w Polsce rozwijał, zapraszamy. Wierzę, że Polacy bardzo szybko by się zakochali w tej dyscyplinie, tylko musimy pomóc jej osiągać w miarę wymierne wyniki.
Mamy długoletni już regres hokeja w Polsce.
Mamy, mamy. Trochę przespaliśmy lata 90. Z wielu milionów, które idą ze spółek skarbu państwa na różne dyscypliny sportowe, praktycznie hokej ma dotacje zerowe! Dyscyplina utrzymuje się dzięki wsparciu z ministerstwa sportu i lokalnym sponsorom.
Może gdyby Mariusz Czerkawski zadeklarował się budowania wielkości hokeja w Polsce…
To zaczynamy robić właśnie poprzez Sport 7. Plan już jest. Za chwilę będą wybory w związku i my jako stowarzyszenie jak najbardziej chcemy się maksymalnie zaangażować w budowanie, poprzez organizację wyjazdów dla najmłodszych na różnego rodzaje turnieje zagraniczne, aczkolwiek praca w klubach musi być wykonywana codziennie. My, jako stowarzyszenie nie jesteśmy w stanie być w tym samym czasie w Sanoku, Tychach, Jastrzębiu, Opolu czy innych miejscowościach.
 
Trzeba stworzyć system, który będzie działał dla wszystkich jednakowo.
Dokładnie. Myślimy już o tym, aby w przyszłości napisać taki system szkolenia, ale tu jest potrzebna praca wielu rąk. Nam bardzo leży to na sercu.
A myślałeś o kandydowaniu na stanowisko prezesa PZHL czy trenera reprezentacji Polski?
Wtedy nie mógłbym się zajmować tym, co robię dzisiaj ze stowarzyszeniem. Myślę, że najważniejszy jest nabór i szkolenie dzieci. Młodzież musi poczuć, że jest warto i że jest sens. Oczywiście reprezentacja jest bardzo ważna, bo jak będą sukcesy reprezentacji, pociągnie to innych. Kandydowanie na pewno nie teraz, ale wszystko przede mną.
Twoją pasją, poza hokejem, jest golf.
Tak. Golf ’przyszedł’ do mnie 6…7 lat temu. Ale ten czas leci(śmiech)
A gdzie się zaszczepiłeś tym sportem?
Z golfem miałem styczność już dużo wcześniej. Jak wyjechałem do Szwecji, wszyscy tam grali w golfa w latach 90. Jak pojechałem do Kanady czy do Stanów, wszyscy grali w golfa. Bardzo mnie to dziwiło. Nie rozumiałem tych ludzi, jak golf może wnosić jakiekolwiek emocje zarezerwowane dla ’prawdziwego’ sportu? Także po sezonie hokeja, zawsze był tenis!(uśmiech) Ale czułem, że coś musi być w tym golfie, bo większość moich znajomych grała. Kiedyś jeden z nich, który wydawał magazyn golfowy robił spotkanie z klientami i zaprosił mnie, bo chciał mieć ’znaną twarz’ na tej imprezie. Oczywiście bardzo się opierałem. To było wiosną 2009 roku. Idealna pogoda, maj, słońce, bardzo przyjemnie…ale skoro on mnie tak namawia, pojechałem. Poszedłem raz, drugi, trzeci na driving range, czyli na tzw strzelnicę golfową i zaczęło mi się to podobać coraz bardziej. Pod koniec maja 2009 roku urodził się mój syn. Rano wstawałem, aby pomóc żonie przy dziecku i nagle okazało się, że nie mam co ze sobą zrobić ok. godz 7 do 9. I ten golf idealnie się wkomponował w mój kalendarz. Na tenisa było za wcześnie, bo kogo znajdziesz do tenisa o tej porze? Wszyscy pracują(śmiech) A do golfa nie potrzebowałem towarzystwa. Tak 3-4 miesiące trenowanie i zaczęło mnie to wciągać.
Czyli golf był takim sposobem na wypełnienie wolnego czasu bardziej, niż świadomym wyborem?
Tak, ale właśnie takim wartościowym wypełnieniem czasu. Zawsze nakręcała mnie rywalizacja. Wiedziałem, że mam czas od 7 do 9 i chciałem go wykorzystać dla siebie. Po 4-5 miesiącach pracy na drivingu, kiedy wybiłem kilka tysięcy piłek, stwierdziłem, że chcę już wejść na pole golfowe. A dalej to już samo poszło. Rywalizacja, fascynacja możliwością doskonalenia swojej techniki uderzania, ustalanie taktyki, dobieranie odpowiedniego kija…od tego czasu rakieta tenisowa już jest bardzo zakurzona. Teraz czas jesień-zima mam wypełniony przez hokej, a wiosna-lato przez golf. Rozmawialiśmy wcześniej o Szwecji…to nie jest przypadek, że w latach 90. na 100 mieszkańców, właśnie tam była największa ilość graczy w golfa na świecie. Tam chyba co 9. człowiek grał w golfa. To nie jest przypadek, że Michel Jordan, Wayne Gretzky, Charles Barkley, Mikel Phelps, Rafael Nadal, Ivan Lendl, Mark Wahlberg grają w golfa. To nie jest przypadek, że tych kilku sportowców wymienionych wcześniej, którzy mieli ekstremalne emocje w dyscyplinach, które uprawiali, trafili do golfa.
Ludzie często myślą, że golf to snobizm.
Ja myślałem dokładnie tak samo. Dlaczego ludzie grają w golfa? Bo mają czas. Ktoś kto pracuje od 9. do 17., trudno mu będzie grać w golfa, chyba że w weekend. Dodatkowo w Polsce pola golfowe są oddalone od miast. W Sztokholmie jest 40 pól golfowych, a to nie jest Portugalia.(uśmiech) W Toronto jest kilkadziesiąt, na Marbelli jest ok. 60. W tych miejscach praktycznie mijasz pola golfowe jadąc do pracy czy do szkoły. Dlatego ludziom w Polsce wydaje się, że to jest snobistyczny sport, bo tych pól jest bardzo mało.
W Czechach jest 5 razy więcej niż w Polsce!
Dokładnie, tam jest ponad 100 pól golfowych, a porównaj obszarowo te dwa kraje! A są ślady, że w Polsce ponad 100 lat temu funkcjonował golf, nawet na Mokotowie było pole, z którego później zrobiono lotnisko bojowe.
Gdzie w Polsce można Cię spotkać na polu golfowym?
Głównie w okolicach Warszawy, czy to Sobienie Królewskie, Rajszew czy Lisia Polana. Tutaj mam wybór. Ale często grywam też na pięknych polach takich jak: Rosa w Częstochowie, w Gdyni, we Wrocławiu-Toya czy Gradi Golf, w Krakowie-Volley, w Choszcznie-Modry Las… i oczywiście w Szczecinie-Binowo. W Polsce jest wiele wyjątkowych miejsc, na których warto zagrać.
Wiem, że regularnie grywasz w golfa z Jurkiem Dudkiem i Tomkiem Iwanem, z kim jeszcze?
Mateuszem Kusznierewiczem, Zbyszkiem Bońkiem, chłopakami z Ani Mru Mru, Krzysiem Materną, Robertem Rozmusem, Mateuszem i Michałem Ligockimi…
 
Organizujecie mistrzostwa Polski artystów, tak jak ma to miejsce w tenisie?
Było by nas 20 osób, także to jeszcze nie jest ten kaliber (uśmiech) Ale rozgrywamy turniej WGC w kategorii Celebrities, którego zwycięzcy jeżdżą na turnieje między- narodowe, w ubiegłym roku miało to miejsce w Turcji, wcześniej w RPA.
Zamykając klamrą wątek Szwecji, jest coś co w tym kraju szczególnie Ci się podoba?
Chyba najbardziej ich jakość życia, cierpliwość, wolniej jeżdżą samochodami, a przy mniejszym zaludnieniu powoduje to mniejsze korki, dbałość o ekologię. Mentalnie są bardzo rozwinięci, zarówno sportowo, filmowo, muzycznie ale też od strony służby zdrowia. Jedyne czego im nie możemy zazdrościć, to faktu, że mają albo bardzo jasno w ciągu lata, albo bardzo ciemno w ciągu zimy.
I podatków…
Zawsze jest coś za coś. Jeśli masz wysoki poziom życia, musi to z czegoś wynikać. Oni mają świadomość, na co idą te podatki i wiedzą, że warto je płacić, bo to wraca do nich w postaci jakości dróg, służby zdrowia, poziomu szkolnictwa. Tam nie stoisz w kolejkach w urzędzie, tylko umawiasz się na godzinę, i jesteś obsłużony. Coś za coś!
Szwecja to jeden z wzorcowych krajów świata. 
Absolutnie!
Bywasz regularnie?
Ostatni raz byłem na weselu mojego serdecznego kolegi, Matsa Sundina….kilka lat mnie tam nie było, ale planuję wyjazd właśnie w tym roku.
Ulubione miejsca?
Jest ich mnóstwo. Uwielbiam Sztokholm i wokół niego
setki małych wysepek, gdzie można odpocząć i genialnie zjeść idealnego szwedzkiego śledzia, owoce morza,
czy köttbullar albo gravlax med senap sås, czyli dwa szwedzkie klasyki.
Talar Du svenska, ännu (uśmiech)
Ja. Ja talar svenska mycket bra!!! Men inte träna
så ofta (śmiech).
Serdecznie dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał: Radosław Tracz
Zdjęcia: archiwum Sport7 oraz Silesia Business&Life
Share