Robert Korzeniowski „Sport to radość”.

Robert Korzeniowski „Sport to radość”.

” …  jeżeli jesteśmy spójni w tym co robimy, to jest olbrzymia szansa na to, że ta prawda będzie się przekuwać w fakty bardzo pozytywne dla nas i to jest kwestia długodystansowości i  cierpliwości i  twardego kręgosłupa moralnego”.

3 razy z rzędu złoty medal na olimpiadzie, szef TVP Sport, sportowiec, przedsiębiorca, a dzisiaj?

Nic się nie zmieniło, medale zostały, jest ich nawet 4, jestem dalej aktywnym sportowcem, ale amatorem, to zupełnie inny powód dla którego uprawiam sport, ale sport pozostaje dalej wspólnym mianownikiem dalej sport, bo de facto cokolwiek robiłem czy w UEFA, czy w branży medycznej, wszystko odbywa się na gruncie sportowym. Jest to jakaś misja życiowa i właściwie wszystko odnoszę do tego. Uważam, że gdybym nie był w przeszłości sportowcem, a tak jak sobie marzyłem, odkrywał zaginione miasta w  amazońskiej dżungli, czy na Jukatanie to byłbym innym człowiekiem. Chciałem studiować historię, literaturę, gdzieś to we mnie dalej zostało, ale już jako czyste hobby. Sport mnie ukształtował, więc niezależnie czy będę managerem czy przedsiębiorcą, czy osobą aktywną społecznie, sport zawsze ze mną będzie. To podstawa mojego istnienia

Włodzimierz Szaranowicz i  Marek Jóźwik tak Ciebie opisali: „trzeba sobie umieć narzucić rytm i mieć ogromną umiejętność cierpienia, ale jeśli ma się cel, to można cierpieć radośnie.

Myślę, że doskonale rozumieli to, że sport to radość. Czasami opowiadamy sobie różne historie np. pt. dramatyczne okoliczności zdobywania medali, czy cierpienia związane z  treningiem, klimat, porażek, itd., ale to są świadome wybory i nawet kiedy coś się rozgrywa bardzo, bardzo dramatycznie, to koniec końców, pojawia się uśmiech. Tak jak panowie zauważyli, zawsze ze sportu czerpałem radość. Być może czasem pojawiał się grymas na mojej twarzy, bo było 38 stopni i trzeba było poradzić sobie w tym upale, zrobić co do mnie należało. Był to częściej grymas skupienia i walki, niż cierpienia i użalania się nad sobą, bo jeżeli była jakakolwiek niedogodność, czy bolesność, była to konsekwencja wcześniej podjętego wyzwania. Tak jest w sporcie, tak samo w pracy, jeżeli chce się wybić, czy zrobić coś ponadprzeciętnego, to trzeba, albo ponadprzeciętnie pracować, albo ponad przeciętnie doświadczyć, na pewno nie równać do średniej. To jest zawsze związane z kosztem, co do którego nie należy być nastawionym, że jest to jakieś poświęcenie ale że to jest wybór, którego dokonujemy i jesteśmy gotowi taką cenę płacić.

Ale jedni się z taką świadomością rodzą a inni gdzieś tą świadomość kształtują. W.Szaranowicz powiedział, że potrafisz pięknie mówić o sobie. Opowiedz proszę, jak wyglądała Twoja droga od Jarosławia przez Kraków, Katowice, Francję do miejsca w którym jesteś dzisiaj.

To długa droga rzeczywiście. Do 12 roku życia mieszkałem w  jednopokojowym mieszkaniu. Najpierw mieszkałem z rodzicami, byłem jedynakiem, później brat się urodził i mieszkaliśmy we czworo. Pokój był dzielony ścianką sztucznie zrobioną, żebym miał gdzie się uczyć. I  potem była kwestia takiej życiowej decyzji rodziców aby wyprowadzić się z Jarosławia, który był moim ukochanym miastem. Bardzo lubię Jarosław i jest dla mnie nadal bardzo ważnym punktem na ziemi. To jest taka dziecinna ziemia utracona. Tam dorastałem jako maluch, tam znałem każdy kamień i tam było moje podwórko, moi przyjaciele. Jarosław opuściłem z nadzieją na większe mieszkanie, później urodziła się siostra, później jeszcze miał się urodzić brat, czwórka dzieci. Zamieszkaliśmy w Tarnobrzegu. Tarnobrzeg był dla mnie ważny, bo miałem tam świetne liceum i w Tarnobrzegu właśnie pierwszy raz zetknąłem się ze sportem klubowym. Była to rekomendowana mi przez TKKF sekcja Judo, którą mi zamknęła milicja, bo „uczyliśmy się bić” w stanie wojennym. Później była lekkoatletyka. To był dobry czas lekkoatletów, po sukcesach w  Moskwie czy Montrealu, choć był to też czas kiedy reprezentacja nie pojechała do Los Angeles na igrzyska. Nie miałem, takiej świadomości, że zapisuje się na lekkoatletykę, bo chcę iść śladami Bronisława Malinowskiego, czy, że bardzo imponuje mi Kozakiewicz. Owszem tak, imponowali mi, ale zapisywałem się bo chciałem być aktywny, sprawny, mieć dobre towarzystwo. Wcześniej ciężko chorowałem i miałem nawet na 2 lata zakaz WF. Wtedy się znalazłem w  nowej szkole i  to liceum im.Mikołaja Kopernika bardzo wiele mi dało. To był czas charyzmatycznych nauczycieli z misją. O coś im w tej naszej edukacji chodziło a ja miałem szansę z tego skorzystać. Po liceum wyjechałem do Katowic, jako zawodnik. To był taki pierwszy świadomy wybór w  moim życiu, taki pragmatyczny.

Czy ktoś cię podpytywał co robić czy sam siebie o to pytałeś?

Sam siebie pytałem, to był taki czas, może się wydawać dziwne dziś, ale wcale nie było modne wtedy studiowane, trwał jeszcze kult górnika, czy cieśli bo taki zawód był lepiej płatny, a jak ktoś był głupi i jak ktoś chciał się poobijać to szedł na studia. Ja potraktowałem te studia nie na zasadzie szkoły którą trzeba zaliczyć, tylko pewne tematy drążyłem, bardziej się pasjonowałem fizjologią, metodyką treningu, zacząłem pisać pracę magisterską z fizjologii, później z teorii treningu, bo fizjolog wyjechał na tzw saksy do USA, i nie miałem z kim kończyć tej pracy z fizjologii. Ale to mi pootwierało bardzo wiele szufladek. Niebywale przydało się też wdrożenie, pozyskiwanie wiedzy ze świata, coraz lepiej posługiwałem się językami, perfekt po rosyjsku, coraz lepiej po francusku, zaczynałem się uczyć angielskiego i zaczęły się otwierać granice po ‘89 roku, także wypłynąłem do Francji. U nas system się walił, niewydolne były związki sportowe i  kluby, nikt z  nami nie podpisywał umów, nie mogłem się wtedy utrzymać samodzielnie.

Jak byś był górnikiem, to pewnie by się Tobą „zaopiekowali”(uśmiech)

Kontrakty górnicze dla sportowców wkrótce się skończyły! Niewiele zatem brakowało, a  stałbym się ofiarą transformacji ustrojowej i pewnie bym o tym nie wiedział nawet, bo nie wiedziałbym ile mógłbym zrobić w  sporcie. A  to zejście z linii strzału i ucieczka do Francji na 2 istotne lata najpierw, a potem kolejne jeszcze 10, to było niesamowicie istotne. Tam się nauczyłem funkcjonowania w bardziej nowoczesnym społeczeństwie tym zachodnim, trenowałem na lepszych instalacjach sportowych, miałem lepszą dietę, mogłem skonfrontować swoją wiedzę, nauczyłem się jazdy samochodem, posługiwania się kartą bankową… nauczyłem się większości rzeczy, łącznie z tym, że tak naprawdę nauczyłem się funkcjonowania w niezależnym domu, gotowania, planowania, zakupów itd.

Pierwsze 2 lata we Francji to trauma dla Ciebie, dlaczego?

Na początku tego nie odczuwałem, ale oni(działacze) się trochę zachowywali jak taka władza kolonialna, która zaprosiła przedstawicieli jakiś dziwnych krajów podbitych dla siebie, trzeciego świata. Ja kompletnie nie rozumiałem o  co chodzi. Byłem trochę niewygodny dla klubu Racing Club de France bo zbyt wiele pytań zadawałem i niestety rozumiałem, co się do mnie mówi i nie podpisywałem papierów, które umiałem przeczytać ze zrozumieniem.

Właściwie kogo oni chcieli z Ciebie zrobić?

Myślę, że byłem elementem jakiejś większej nigdy niedokończonej gry. To był jeden mega przekręt. Nie miałem ubezpieczenia medycznego, papiery chodziły z  lewymi adresami, bo byłem zameldowany w  centrum Paryża, a mieszkałem zupełnie gdzie indziej. Jakby jakiś inspektor chciał sprawdzić gdzie mieszkam, co się dzieje ze mną, to nie miałby szans. Po 2 latach odkryłem Francję na nowo. Wyjechałem na północ.

Czy chłodne traktowanie przez Francuzów na początku, pomogło Ci z w tym, żeby poradzić sobie dyskwalifikacją w ‘92 roku?

Nie, to był taki czas dorastania. Dostawałem tu czy tam obuchem w  głowę, bo albo mi klub polski nie wypłacał stypendium przez pół roku, bo nie miał, a jak wypłacał to zżerała to hiperinflacja, albo ciosy z innej strony przychodziły. I tu się sprawdziło powiedzenie:” co cię nie zabije, to cię wzmocni”! Powodów do wzmacniania było aż nad to! W zasadzie to sam się zastanawiam co mnie motywowało, aby to dalej ciągnąć?!

No właśnie co?

Myślę, że taki zachwyt, że ciągle odkrywałem jakieś nowe możliwości w sobie, że nigdy nie sądziłem, że bę- dzie mnie na to stać, a  jednak dałem radę! W  związku z  tym też, że miałem takie poczucie gorszości, jeżeli chodzi o sport przez lata, bo chorowałem, byłem wykluczony z jakiejkolwiek aktywności, to było coś niesamowitego, że ja-pacjent w sanatorium w Rabce, jadę gdzieś na mistrzostwa polski, startuję gdzieś we Wrocławiu, że jadę gdzieś na mecz międzypaństwowy. W  związku z tym, że ja sobie nie nakładałem zbyt wysokich oczeki… Tak jest w sporcie, tak samo w pracy, jeżeli chce się wybić, czy zrobić coś ponadprzeciętnego, to trzeba, albo ponadprzeciętnie pracować, albo ponadprzeciętnie doświadczyć, na pewno nie równać do średniej. To jest zawsze związane z kosztem, co do którego nie należy być nastawionym, że jest to jakieś poświęcenie ale że to jest wybór, którego dokonujemy i jesteśmy gotowi taką cenę płacić. , to nie znaczy, że nie miałem ambitnych celów, ale też nie miałem takiego poczucia, że robię to za wszelką cenę, cały czas traktowałem to jako bonus. Ja raczej byłem takim notorycznym odkrywcą, zarówno mojego otoczenia jak i  samego siebie. To mnie bardzo kręciło! Myślę, że najbardziej właśnie ta ciekawość świata i  samego siebie.

Powiedziałeś kiedyś, że lubisz sytuacje kiedy wszyscy są przeciwko Tobie. Lubisz coś udowadniać?

To nie jest tak, że uwielbiam cierpieć, bo jest jakaś negacja. Tylko to jest zawsze wyzwanie, to jest jakiś sygnał, że trzeba się pozbierać, coś zaoferować i  zrobić coś naprawdę. Wolałbym nie przeżywać sytuacji, gdy wszyscy są przeciwko mnie, ale takie sytuacje wyzwalają gruntowną mobilizację…czasami gdy odnosisz sukces wszyscy są przeciwko Tobie(uśmiech) Bo sukces innych osób budzi zazdrość…

Rok 1992, Igrzyska w Barcelonie i dyskwalifikacja tuż przed metą. Kolejny obuch w głowę. Wtedy zostałeś sam na sam z tym problemem. Analogicznie w życiu. Jak ma sobie poradzić człowiek z  problemem, czy w  biznesie, życiu, małżeństwie, gdy mu ktoś rzucił wielki głaz pod nogi czy na plecy i to spowodowało upadek? Bo trzeba się przecież ponieść z tego!

Kolekcjonowałem różne złote myśli ludzi, których spotykałem na swojej drodze.

Ale zapisywałeś gdzieś czy po prostu zapamiętywałeś?

Też zapisywałem w  swoich notatkach i  to było dla mnie coś bardzo ważnego. Ja byłem otwarty na mądrość ludzi, którzy mnie otaczali, czy to był mój manager z Francji, czy zaprzyjaźniony fizjoterapeuta, czy inny człowiek nie zwią- zany ze sportem. Ja musiałem gdzieś między Barceloną ’92 a Atlantą ’96 narodzić się na nowo! Musiałem na nowo wymyślić, jaka jest moja rola w sporcie i w życiu, ile można osiągnąć i w jakim czasie, czy może warto rozłożyć to na etapy? Z perspektywy tak wielu lat, teraz to się wydaje bardzo krótki czas, ale to był bardzo trudny moment w sytuacji gdzie trzeba było podejmować decyzje biznesowe, jakby nie było, takie jak sprzedaż jedynego środka transportu, bo nie było mnie stać na ubezpieczenie i serwisowanie tego. Trzeba było powiedzieć, „dobra, od tego momentu staję się uczestnikiem transportu publicznego wyłącznie, bo taki jest etap życia!” Wiedziałem, że muszę dalej ciężko pracować, a będzie dobrze…i zaraz po tym było dobrze

Zdjęcia: archiwum Roberta Korzeniowskiego/Grupa Lux Med

Mam taką sytuację przed oczami kiedy w 2004 roku podczas igrzysk w  Atenach, wpadasz na metę zdobywasz złoto, a za tobą Rosjanin skłaniający się na nogach i komentarz W.Szaranowicza na temat opadania z  sił… i  tak oczami wyobraźni zobaczyłem częste sytuacje, które mają miejsce w życiu, gdy coś robimy i w pewnym momencie brakuje nam energii. Powodem jest to, że gdzieś tracimy z oczu cel? Twoim zdaniem jak to zrobić, aby wytrwać?

Trzeba zacząć od tego, żeby poznać swoje możliwości i tak ocenić swoje siły by rzeczywiście można było nimi zarzą- dzać odpowiednio. Tenże Rosjanin był bardzo młodym niedoświadczonym zawodnikiem i przeholował, jeżeli chodzi o  tempo, ignorował butelki z  wodą, jedzenie i  tak dalej, podczas gdy to jest w ogóle klucz sukcesu.

Czyli to jest kwestia pokory a raczej jej braku?

Właśnie tak. On prowadził w  tym wyścigu w  Atenach, ja byłem drugi, przy czym cały czas go kontrolowałem i w którymś momencie rzeczywiście całkowicie go odcięło, to że on skończył te zawody to był cud. Pamiętam kiedy podszedłem do niego na mecie a on leżał zupełnie bezwładny. Wiem, że były problemy z nim, żeby stanął na podium. Wykończył się chłopak całkowicie. Rady dla innych: nieraz podejmujemy wysiłek ponad miarę, robimy trochę na hura albo wydaje nam się, że im będziemy więcej robić, tym lepiej. Działać trzeba mądrze! Działać trzeba tak, żeby optymalizować nakład energii vs uzysk z tego. Stąd też do osią- gania sukcesu trzeba mieć pewną dojrzałość, a szczególnie sukcesu, który chcielibyśmy powtarzać. …

Szczególnie tak istotna jest ta powtarzalność!

Coś się może przydarzyć, ale to wtedy jesteśmy takimi jednorazowymi zwycięzcami! Potem jak chcemy na siłę to powtórzyć, to często popełniamy błąd myślenia, że teraz zrobimy to samo ale jeszcze bardziej. Pierwsza sprawa zrobimy „to samo” z reguły już nie działa i to „jeszcze bardziej „ wcale nie oznacza, że będzie jeszcze lepiej. I to jest spory problem ludzi, którzy się zapętlają jak hazardziści w woli odegrania się

Czy to prawda, że na olimpiadzie, nie pamiętam czy to na pierwszej czy to na drugiej na której zdobywałeś złoty medal, już miałeś plan na kolejne cztery lata?

Nie, na pewno nie przed zdobyciem medalu. Ale kiedy już go zdobyłem w Atlancie, to mimo tego, że parę osób mnie namawiało abym zakończył, osiągnąwszy taki szczyt olimpijski, a w ogóle taka ładna historia, pomiędzy Barceloną a Atlantą…

Takie skrajności dwie…

Takie skrajności dwie, raz skrzywdzony, strącony do piekieł, a tu wygrana! A ja sobie wtedy wymyśliłem, że chcę przygotować się jeszcze do 20 kilometrów i to będzie taki mój sekretny plan, który będę realizował. To było kapitalne. Natomiast po Sydney, gdzie zdobyłem 2 złote medale olimpijskie, to ja musiałem wymyślić powód, dla którego w ogóle będę dalej jeszcze trenował.

A gdzie tego powodu szukałeś?

Często w moim otoczeniu, w dyskusjach, w przeglądanie się w  zwierciadle ludzi którym ufam. Trzeba było znaleźć powód. Wyczułem, że jest potrzeba, żebym tak zwanych następców jeszcze pociągnął za sobą, bo jest tak duży kapitał społeczny, że może warto będzie trenując, zakładać jeszcze kluby sportowe, czy przygotować taką rzeszę zastępców. Namawiał mnie do tego ówczesny prezes komitetu olimpijskiego Stefan Paszczyk, miałem sponsorów którzy też mnie wspierali w  tych inicjatywach społecznych. Czułem pewną misję wtedy. Wiedziałem tylko, że bardzo chciałem wystartować w  igrzyskach w  Atenach, ale pod jednym warunkiem, że będę faktycznie co roku sobie udowadniał, że stać mnie na to że walczę na najwyższym reżimie, a nie że jadę na wycieczkę. W ten sposób trochę się uwolniłem od presji.

Ale rok przed Atenami też zdobyłeś złoto na mistrzostwach świata?

Rok przed Atenami zdobyłem złoto i  rekord świata ustanowiłem w Paryżu na Mistrzostwach Świata. Każ- dy rok przynosił coś niesamowitego. To jest bardzo trudne pozbierać się treningowo, społecznie, życiowo po takim sukcesie olimpijskim, nie jest łatwo wrócić do rutyny. Mnie się to powiodło i potem kolejne dwa lata nie tylko wygrywałem, ale jeszcze ustanawiałam rekordy świata i w związku z tym, kiedy miałem rok do Aten, właściwie miałem wszystkie atuty w ręku: nie przegrałem w żadnych zawodach, byłem aktualnym rekordzistą świata, wręcz na tyle zaczarowałem moich rywali, oczywiście szanując ich absolutnie, bo wiedziałem, że stać ich na dużo dużo więcej niż oni sami myślą, żeby nie raczyli myśleć o tym, że mogą wygrać ze mną. I to była też taka gra psychologiczna. I to się bardzo sprawdziło!(uśmiech)

Zdjęcia: archiwum Roberta Korzeniowskiego/Grupa Lux Med

Wspomniałeś o misji. Bardzo wielu sportowców, podobnie jak bardzo wielu ludzi, którzy kończą szkołę, kończą jakiś etap w swoim życiu, nie potrafi się odnaleźć w  nowej rzeczywistości. Czy to że jesteś w  pewnym sensie coachem, czyli jeździsz i  spotykasz się z ludźmi, motywujesz ich, to też im pokazujesz jak wyznaczać sobie nowe cele i nową drogę w życiu?

Wyznaję zasadę, że życie składa się z wielu okoliczności i albo umiemy je dobrze zidentyfikować, mając intuicję do wykonywania pewnych ruchów, podjęcia ryzyka, albo bojąc się podjęcia ryzyka tkwimy w  czymś a  potem to jest już tylko regres! Ja wykonałem od razu intuicyjnie przyznam dobry bardzo krok po zakończeniu przygody olimpijskiej, dlatego że nie uległem pokusie by budować tylko własną markę i rozwijać tylko small business a tym samym stać się taką ikoną sportu obwożoną po jarmarkach. Bardzo potrzebowałem sprawdzenia się też na nowym polu. Potrzebowałem bezwzględnie szybko nowego wyzwania.

Lubisz wyzwania!

Tak i dlatego, kiedy przyszło zaproszenie z TVP, które najpierw wydawało mi się absurdalne, a potem zacząłem sobie analizować, zrozumiałem, że znalazłem powód, dla którego warto zmienić moje wcześniejsze nawet szczątkowe plany i postawić wszystko na jedną kartę. To było bardzo bardzo trudne wyzwanie! Ten brak strachu przed porażką i w dużej mierze nieświadomość, że czegoś nie można, to mnie uratowało.

Nie dochodziły do Ciebie głosy: a daj spokój, nie uda Ci się albo, a daj spokój po co masz to robić?

Codziennie

Nie dopuszczasz do siebie tego czy po prostu jednym uchem wpuszczasz a drugim wypuszczasz?

Ani to ani to. I  dopuszczam i  przeżywam to, i  analizuję i  boli mnie to. I  musiałem się nauczyć często z  tym żyć. bo też można popaść w  jakąś pychę, myśląc, że nie ma sensu jakiejkolwiek krytyki przyjmować. Musiałem się nauczyć też, że jest prowadzona gra czarnego PR, tylko żeby konkurencja podważyła moją wiarygodność. To było bardzo trudne, nauczyć się inaczej czytać gazety, które wcale już nie musiały mnie traktować jako mistrza olimpijskiego, tylko jako rywala krótko mówiąc w biznesie. Uważam, że jestem wielkim szczęściarzem, ale też nie bałem się podejmować pewnych wyzwań. Dzisiaj pracuję w  branży medycznej. Tworzę coś, co jest absolutnie spójne z moją osobowością, z tym co robię czyli strukturę medycyny sportowej w  Grupie LUX MED., która jest Głównym Partnerem Medycznym Polskiego Komitetu Olimpijskiego. Ja osobiście w pełni identyfikuję się z tym, że powinniśmy prowadzić szeroko pojętą edukację dla bezpiecznego i odpowiedzialnego uprawiania sportu. Zdrową aktywnością w  olimpijskim standardzie powinni móc cieszyć się wszyscy.

Widzę entuzjazm w Tobie

Znowu jestem zapracowany, znowu jestem zafascynowany celem, który chciałbym bardzo osiągnąć, z jakimś nowym teamem, znowu w jakimś sensie czuję się potrzebny, czuję że ta moja wizja ma jakiś sens, że to nie jest odklejone od rzeczywistości, także dobrze mi z tym

Czyli mistrz olimpijski czterokrotny o  emeryturze nie myśli?

W ogóle nie wyobrażam sobie tego, może się niektórzy będą oburzać, ale jest mi kompletnie obojętne poza sferą finansów państwowych, czy ktoś mi wyznaczy emeryturę w wieku 65, 67 czy 69 lat. To są fakty czysto statystyczne. Mentalnie nie zakładam, że kiedykolwiek będę na emeryturze.

Trzy krótkie słowa decydujące o tym czy ktoś odnosi sukces w sporcie, życiu, biznesie:

…myślę, że żadnego motto tutaj nie przytoczę, natomiast jeżeli jesteśmy spójni w tym co robimy, to jest olbrzymia szansa na to, że ta prawda będzie się przekuwać w fakty bardzo pozytywne dla nas i to jest kwestia długodystansowości i  cierpliwości i  twardego kręgosłupa moralnego.

Etos pracy też?

Z całą pewnością! Ale to też jest tak, jeżeli ktoś nie umie pracować, nie ma tego w sobie, to choćby nie wiem jak się wytężał, to będzie jakieś przystosowanie do rytmu pracy, a nie pasja.

Mówiłeś, że 260 dni nie było Cię w roku, w momencie gdy przygotowywałeś się do Olimpiady.

No tak, ale ja byłem na to gotowy! Ale spotkałem również zawodników, którzy jeszcze jak były papierowe bilety lotnicze, to oni sobie wyjmowali codziennie o pewnej porze i patrzyli kiedy do domu wracają.

Spójność, spójność!!! Trzeba być prawdziwy w tym co się robi, bo wtedy jest łatwiej poradzić sobie i z sukcesem i z porażką! Wtedy jest łatwiej budować sobie kolejne cele, ponieważ to dotyczy mnie, ja się przez to wyrażam i buduję swoją własną osobistą misję.

Bardzo dziękuje.

Również bardzo dziękuje

________________________________________________________________

Robert Marek Korzeniowski (ur. 30 lipca 1968 w Lubaczowie);

polski lekkoatleta, chodziarz, wielokrotny mistrz olimpijski, świata i Europy. Uznawany za jednego z najwybitniejszych polskich sportowców w historii, najbardziej utytułowany polski sportowiec pod względem zdobytych tytułów mistrza olimpijskiego. 4-krotny złoty medalista olimpijski. W 2014 został włączony do IAAF Hall of Fame.

________________________________________________________________

Rozmawiał: Radosław Tracz
Zdjęcia: archiwum Roberta Korzeniowskiego/Grupa Lux Med
Share