Andrzej Sikorowski „Żyć i mieszkać SPOKOJNIE”

Andrzej Sikorowski „Żyć i mieszkać SPOKOJNIE”

…bo ja lubię ustabilizowany, przy pomocy podziału godzin, tryb życia…

Wiele z Pana piosenek porusza tematykę Krakowa. Rozumiem, że to jest Pana ulubione miasto…

Przede wszystkim to jest moje miasto rodzinne. Większość ludzi do miejsc, w których się urodziła, jest przywiązana, a Kraków jest tak bardzo malowniczy, że nie sposób nie być nim zachwyconym. Całe życie spędziłem w Krakowie, to tu chodziłem do szkół, to tu studiowałem. W tym mieście urodził się mój ojciec.

…on tez był muzykiem?

Nie, on był dziennikarzem. Urodził się w Krakowie, jego dziadek miał stragan z materiałami w Sukiennicach… czyli można powiedzieć, że z Krakowem jesteśmy nierozłącznie związani.

Od ilu pokoleń?

Z tego co potrafiłem odtworzyć, to od sześciu lub nawet siedmiu. Odnoszę wrażenie, że atmosferą Krakowa jestem bardzo przesiąknięty. Nie wstydzę się powiedzieć, że jestem mieszczaninem, z całym bagażem mieszczaństwa na grzbiecie, bo ja lubię ustabilizowany, przy pomocy podziału godzin, tryb życia. Jak jestem w Krakowie, to o określonej porze, zjawiam się w określonym miejscu, żeby przeczytać gazetę, wypić herbatę i zjeść obważanka…to jest pewnego rodzaju rytuał. Pomimo, że bardzo dużo jeżdżę, z racji zawodu, jak i też hobby po świecie, nie zamieniłbym Krakowa na żadne inne miasto. Stąd też sporo jest w moich piosenkach Krakowa, bo po prostu opisuję mój świat, a Kraków moim światem zwyczajnie jest. Ostatnia płyta pt „Okno na Planty”, to nic innego jak widok Krakowa z mojego okna.

A co Pana inspiruje podczas pisania tekstów.

Wiem Pan, myślę że człowiek, który opisuje codzienność, inspirację czerpie ze świata, który go otacza. Jeżeli jest się tylko bystrym obserwatorem tego świata, inspiracja jest na ulicy, w tramwaju, w pociągu, w rozmowach z ludźmi, którzy z nami przystają. Ja nie piszę piosenek filozoficznych, politycznych. Ja piszę piosenki o codzienności.

Można jednak odnieść wrażenie, że Pana teksty mają jakiś głębszy przekaz.

Staram się, żeby one o czymś opowiadały. Być może dlatego ludzie moje piosenki lubią, bo one są o nich samych. A może dlatego, że mogą w nich zobaczyć własny portret…Przecież nie opisuję losów faceta, oddzielonego od świata 7-metrowym murem, który porusza się limuzyną w otoczeniu paparazzi. Ja opisuję kondycję Andrzeja Sikorowskiego, który jest średnim zjadaczem chleba w tym kraju, który korzysta z komunikacji, który chodzi do knajpy, który wie na czym polega balanga, który wie na czym polega życie rodzinne ale też życie w trasie, nawet trochę pikantne(uśmiech). Kiedyś podczas jednego z naszych koncertów, wszedł na scenę dobrze zawiany jegomość, grzecznie poczekał aż my skończymy, podszedł do mikrofonu i powiedział: „wie Pan, ja tak samo myślę jak Pan, tylko ja tego nie umiem napisać”

A jak Grecja pojawiła się w Pana życiu?

Mam żonę Greczynkę, od 1978 roku jeżdżę tam dosyć regularnie.

Przywiózł Pan żonę z Grecji?

Nie. Żona należała do społeczności tzw emigracji politycznej. Grecy po przegranej u siebie wojnie domowej, musieli szukać schronienia w krajach tzw. Demokracji Ludowej. W Polsce mieszkali w Zgorzelcu, Bielawie, Policach i Bieszczadach. Właśnie w Bieszczadach urodziła i wychowała się moja żona, potem przyjechała na studia do Krakowa, i tutaj się poznaliśmy. Muszę Panu powiedzieć, że Grecy wpajali swoim dzieciom myśl, że wracają do Grecji, a Polska jest tylko etapem przejściowym. I tak też się stało, dwóch braci i siostra mojej żony wrócili do Grecji, tylko fakt, że ona się ze mną związała, spowodował że mieszka w Polsce.

Jest Pan zakochany w żonie a w Grecji również?

W żonie, to sprawa oczywista(uśmiech), permanentna miłość. Grecja natomiast odkrywa cały czas przede mną coś nowego. Grecja jest krajem fantastycznym turystycznie, ma niezliczoną ilość wysp i wysepek i pewnie brakłoby życia, żeby wszystkie zobaczyć. Kiedyś zsumowałem moje wszystkie pobyty tam, i wyszło mi około 3 lata.

Mówi Pan po grecku?

Tak, mówię. Byłem w tak wielu miejscach w Grecji, myślę, że przeciętny Grek nie zwiedził tylu miejsc ile mi się udało.

Co Pana najbardziej fascynuje w tym kraju?

Myślę, że bardzo przyjazny klimat, poza tym wspaniała kuchnia i bardzo sympatyczni ludzie. Odnoszę wrażenie, że południowcy nas fascynują właśnie tym, że są ludźmi bardzo spontanicznymi. Nawet mam taką swoją własną teorię, że im dalej na północ, tym smutniej. My jesteśmy pół-smutasami, Skandynawowie są smutasami (uśmiech).

Nie mogę się z tym zgodzić, spędziłem jakiś czas w Szwecji i odnoszę inne wrażenie.

Wie Pan, jednak są oni tacy ułożeni, po prostu są pozbawieni skrajnych emocji, moim oczywiście zdaniem. Trudno zauważyć, aby Szwed wpadał w euforię, ale również nie widać, żeby jakoś bardzo rozpaczali. Oni z taką samą miną wychodzą z krematorium jak i wychodząc z przyjęcia weselnego…chyba, że się dobrze upiją, a potrafią to robić. Ja też Szwecję poznałem, bo w trakcie studiów jeździłem tam na saksy.

A gdzie konkretnie?

Do Lund.

A ja do Helsingborga.

To dosłownie dwa kroki… Wracam do Grecji. Zazdroszczę Grekom spontanu niezwykłego. Polacy często żeby się dobrze bawić, muszą najpierw się napić. Grecy potrafią się fantastycznie bawić bez alkoholu. Tam często zobaczy Pan 5. Greków siedzących w tawernie przy jednym piwie i się przy tym genialnie bawiących.

Próbował Pan znaleźć powód dla którego oni są tacy spontaniczni?

Myślę, że powodem tego jest światło, słońce i klimat. Człowiek tam ma inną energię. Powiem Panu taką ciekawostkę, że znajomy żony przyjechał do Łodzi studiować medycynę i po 3 miesiącach wrócił do Grecji i powiedział swojemu ojcu, że nie będzie studiował w takim kraju, gdzie jest cały czas ciemno(śmiech). Tam rzeczywiście jest inny koloryt dnia, ludzie dzięki temu mają jakiś taki dziwny pozytywny puls. Fascynuje mnie to absolutnie. Oczywiście mówię to z pozycji faceta, który tą Grecję jedynie wizytuje.

Nie myślał Pan, aby tam się przenieść na emeryturę?

Na emeryturze chętnie tam będę spędzał dłuższe wakacje, ale nie będę tam mieszkał. Mamy mieszkanie pod Atenami, i często byłem świadkiem, tak szczególnie od listopada wielce przeszywającego wiatru, bardzo zimnego wiatru. A budownictwo jest zdecydowanie letnie, bo to jest wszystko z kamienia zrobione. Moja córka spędziła rok w Grecji, w Salonikach i powiedziała, że nigdy tak nie zmarzła jak tam. A może kłania się stare powiedzenie:” wszędzie dobrze, a w domu najlepiej”… Moje miejsce to jest jednak Kraków. Natomiast jeżeli życie pozwala na podróżowanie, to niewątpliwie bardzo wzbogaca człowieka. Jak ja podróżuję, to poznaję kraj z perspektywy ulicy, knajpy a nie muzeów.

Ludzie, którzy spędzają powtarzalnie życie, w rytmie praca-dom-praca-dom, można powiedzieć, że biedni są mentalnie…

Bardzo. Kontakt z innymi ludźmi jest bardzo ważny, i to głównie z ludźmi, którzy należą do innych grup kulturowych. To bardzo wzbogaca, ale to również uczy tolerancji. To uczy nas innego spojrzenia na inność.

Dalszy ciąg wywiadu w drukowanej wersjii DC Magazine, lub wersji pdf.

Share